A oto i jestem, choć systematyczność oczywiście jak podejrzewałam na samym początku kuleje, to jednak jestem i walczę dalej ze swoją słabą wolą. Jestem na zwolnieniu warunkowym, czytaj: tydzień spędzam u rodziców; szczęśliwa Babcia rozpieszcza Pchełkę a ja mogę choć częścią obowiązków i odpowiedzialności się podzielić. Szkoda tylko, że Mężuś tak daleko i że nie widzimy się od dziś aż do piątku, ciężko będzie, smutno będzie... Dokończę później :)
Później, a dokładnie dzień później. Nadal cieszę się swoim małym urlopem. Mama siedzi z Hanusią, a ja poza karmieniem i wstawaniem w nocy nie mam nic do gadania. Wyrzuty sumienia trochę mnie nękają, bo jaka to ze mnie matka, która przerzuca obowiązki związane z dzieckiem na innych, ale wyznaję zasadę, że szczęśliwa, spokojna mama, to szczęśliwe i spokojne dziecko. A kilka dni takiego urlopu dla mnie oznacza kilka dni radości z obcowania z wnuczką dla mojej mamy i jej mamy.
Weny znów brakuje. Na listopadowy wpis to już raczej nie zbiorę motywacji w wystarczającej ilości...
poniedziałek, 28 listopada 2011
czwartek, 3 listopada 2011
Do czego prowadzi nuda
Nuda, a raczej niechęć do ponownego układania w szafach, organizowania półek w kuchni czy wrednego, powracającego namolnie zmywania, prowadzi albo do frustracji i niekonstruktywnego bujania się z kąta w kąt, albo do... szycia. Mi udało się na szczęście okiełznać niewyobrażalną chęć pobujania pomiędzy ścianami naszego domostwa i stworzyłam coś, co mam nadzieję, zostanie z moim Dzidziolem przez kilka lat, a potem może jako pamiątka w Sentymentalnym Pudełku ukrytym na strychu lub dnie szafy. Pierwsze, co uszyłam to Bluesowy Słoń, czyli Bluephant. Powstał ze ściereczki kuchennej, małego kawałka wstążki i dwóch drewnianych koralików. A ponieważ tworzenie Bluephanta przyniosło mi wiele radości i satysfakcji z dobrze spożytkowanego czasu drzemek Hanusi, dołączyła do niego króliczka, Lena. Utrzymana również w bluesowej kolorystyce, nie wszystkim przypadła do gustu, więc specjalnie dla siostrzenicy powstała jej młodsza siostra, której nie zrobiłam zdjęcia (gapa!) z czerwono-żółto-zielonym ubrankiem i czerwonymi wstążkami. I choć kilka osób, z moim mężem i teściem na czele, uważa, że to wcale nie jest królik, a jamnik (o zgrozo!), i tak cieszę się, że znów zrobiłam coś własnoręcznie dla mojego Haniołka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)