Nikt mi nie wmówi, że to był przypadek. Szczęśliwy traf. Zbieg okoliczności.
Mój kochany młodszy braciszek przez długi czas nie mógł się odnaleźć w życiu, nie chciał iść na studia, nie mógł znaleźć satysfakcjonującej pracy. Od maleńkiego pasjonował się autami, więc chciał zostać mechanikiem albo kierowcą zawodowym, byle tylko jeździć, obcować z samochodami na co dzień. Pracował w pizzerii, jako kurier, jako dostawca. Wszędzie coś było nie tak. W pizzerii problemem był szef, który niesłusznie oskarżył Młodego o zniszczenie auta, poza tym praca okazała się bardzo fajna, tym bardziej, że nauczył się wszystkiego - jak robić pizze, sosy, jak duże zamówienie powinno się składać, jak działa taka firma od podszewki, co trzeba załatwić. Pracował też jako kurier i dostawca, robił 2 miesiące w miesiącu za psie pieniądze. Aż wreszcie odrabiając pańszczyznę w firmie przewożącej napoje, gdzie musiał przerzucić kilka ton dziennie, doznał kontuzji nadgarstka. Dwa miesiące na zwolnieniu. Uszczerbek jakiejś chrząstki, kostki czy innej panewki i oczywiście zakaz dźwigania i nadwerężania kontuzjowanej ręki. Cynk od Pana Boga. Wróciły nerwy. Zamartwianie się, co ze sobą zrobić. Gdzie się zahaczyć. Jak zarobić, jak zdobyć doświadczenie. Po jakimś czasie okazało się, że wujek znajomego w ramach spłaty długów dostał od kogoś firmę. Dobrze prosperującą pizzerię. I wujek ów postanowił nie bawić się w kucharza i zaczął szukać chętnych do kupna. Cynk od Pana Boga. Pocztą pantoflową dotarło to do brata i po pewnych perypetiach związanych z potencjalnymi wspólnikami założył firmę, pizzerię i cały sprzęt kupił za niewielkie pieniądze i od kilku miesięcy jest właścicielem lokalu i dumnym szefem, nerwy się nie skończyły, bo to w końcu własny interes i zawsze jest się o co martwić, ale jest też uśmieszek mojego braciszka, ten konkretny, zadowolony i odrobinę przyczajony uśmiech oznaczający spełnioną zachciankę. Uwielbiam to. I moja córa też taki ma, po wujku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz