niedziela, 18 sierpnia 2013
Zgubiłam rok z życia mojej córki. Byłam na pograniczu dwóch światów - tego, który istniał w moim brzuchu, tego Marysiowego i tego, który codziennie biegał dookoła, wołał, prosił, krzyczał i przytulał się całym ciepłem maleńkiego ciałka. I nagle mi to ciałko urosło do rozmiarów dwulatka, mądrego, roztropnego, ale i upartego niezmiernie. I tak byłam w obu światach jedynie jedną nogą, nigdy do końca w pełni, a teraz, kiedy one się połączyły mam niewysłowione poczucie straty. Patrzę na 3S jak na ufoludka. Tak bardzo się zmieniła, a ja przespałam te zmiany. SMS z kolei w trakcie ciąży była zawsze jakoś obok, na drugim planie. Nie gadałam do niej tyle, co do Hani, nie głaskałam tyle brzusia. Owszem, dbałam, łykałam witaminki w pigule i zielonce, robiłam wszystkie badania, systematycznie chodziłam do lekarza i wszystko inne co trzeba robić robiłam, i kochałam moje maleństwo, ale wszystkie odczucia z jakąś dużo mniejszą intensywnością się piętrzyły. I miałam z tego powodu wyrzuty sumienia. Obecnie jest odwrotnie. Ja, z Mary na sobie przez większość czasu, czuję jakbym traciła więź niemego porozumienia między matką a córką, teraz najważniejszy jest "tata". Tata po obudzeniu, tata do usypiania, na spacer, na plac zabaw, do jedzenia, żeby zrobić siku i w ogóle tata na całe zło. Tatę przebija tylko BiBi - Babcia Basia. Z tą nie wygra nikt. A ja jestem sobie zwyczajnie zazdrosna po cichu, choć przecież wcześniej tyle razy pomstowałam w duchu "A może byś taka tatusia zawołała..."
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz