Jednego wieczoru zażyłam "Zapasy z życiem" Schmitta, felietony Terakowskiej i zbiór opowiadań Wiśniewskiego pt.: "Łóżko". A w nocy, kiedy czekałam aż mój Haniołek zaśnie, uraczyłam się powieścią "Córka Magdy". Teraz, kiedy w ciągu dnia muszę zająć się obiadem, wizytą u lekarza i szczepieniem córki, czuję się jak na mega głodzie, a mój narkotyk jest przecież na wyciągnięcie ręki. Nieznaczne wyciągnięcie ręki. Ale ćwicząc silną wolę i konsekwencję w działaniu, chwilowo zajmę się wrażeniami z już pochłoniętych do mojego biosystemu literek.
Może i "Zapasy z życiem" nie jest najlepszą książką Schmitta jaką przyszło mi czytać, aczkolwiek nadal charakteryzuje się pewną dozą niedbałej magii. I wciąga, pomimo dość odległej kulturowo tematyki. Nie mogę jednak powiedzieć, że wywołała ona u mnie jakąś dłuższą refleksję, Owszem, interesujące są losy młodego chudzielca, w którym starszy pan uparcie widzi grubego człowieka i który ostatecznie zostaje sumitą, jednak brakuje mi w tej historii rozwinięcia, jakiegoś szerszego pola, a tak, to niestety krótkie opowiadanie z mało przekonującymi zwrotami akcji. Urocze, ale lekko naciągane.
Terakowska, z drugiej strony, nie rozczarowała, w pamięci wciąż mam wrażenie, jakie wywarły na mnie "Ono" i "Poczwarka" oraz "Tam, gdzie spadają anioły", ale do tej pory nie miałam okazji, a raczej przyjemności, zapoznać się z jej krótkimi formami. Nie ukrywam, że w mojej obecnej sytuacji zszokował mnie felieton pt.: "Potwór sezonu ogórkowego" opisujący szczerze tradycyjną rolę kobiety-gospodyni z punktu widzenia tejże. I nie ma tu ściemy z gatunku: jak się cieszę, że mogłam Wam zrobić przyjemność spędzając 5 godzin w kuchni na gotowaniu 4 dań w upalny lipcowy dzień! I to mnie właśnie niesamowicie zszokowało. Bo choć moja mama nie jest jakąś fanatyczką jeśli chodzi o "zastaw się a postaw się", to nauczyłam się przy niej, że gości należy ugościć i że radość ma sprawiać akt ich podejmowania i wyczekiwania na pochwały. Nie mówię, że nie lubię być perfekcyjną panią domu, ale ten tekst uświadomił mi, że przesada nie popłaca, że czasami można dać sobie na wstrzymanie i nie zawsze trzeba być perfect.
Z kolei Wiśniewski, z którym miałam pierwszy raz do czynienia, spodobał mi się i owszem, choć na kolana jak to się mówi nie powalił. Niektóre z opowiadań były zaskakujące, inne dające do myślenia, ale żadne z nich prawdopodobnie nie zagrzeje w mojej pamięci długo miejsca. Tak jak po Terakowskiej miałam impuls szukania kolejnych felietonów i przeszukiwania empiku pod kątem jej książek, tak z Wiśniewskim nie zaprzyjaźniłam się na tyle, by chcieć przeczytać chociażby osławioną "Samotność w sieci". Ale może jeszcze kiedyś dam mu szansę. Tymczasem wracam do codzienności i z tęsknotą zerkam na czekającą na mnie powieść. Już niedługo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz