Nuda, a raczej niechęć do ponownego układania w szafach, organizowania półek w kuchni czy wrednego, powracającego namolnie zmywania, prowadzi albo do frustracji i niekonstruktywnego bujania się z kąta w kąt, albo do... szycia. Mi udało się na szczęście okiełznać niewyobrażalną chęć pobujania pomiędzy ścianami naszego domostwa i stworzyłam coś, co mam nadzieję, zostanie z moim Dzidziolem przez kilka lat, a potem może jako pamiątka w Sentymentalnym Pudełku ukrytym na strychu lub dnie szafy. Pierwsze, co uszyłam to Bluesowy Słoń, czyli Bluephant. Powstał ze ściereczki kuchennej, małego kawałka wstążki i dwóch drewnianych koralików. A ponieważ tworzenie Bluephanta przyniosło mi wiele radości i satysfakcji z dobrze spożytkowanego czasu drzemek Hanusi, dołączyła do niego króliczka, Lena. Utrzymana również w bluesowej kolorystyce, nie wszystkim przypadła do gustu, więc specjalnie dla siostrzenicy powstała jej młodsza siostra, której nie zrobiłam zdjęcia (gapa!) z czerwono-żółto-zielonym ubrankiem i czerwonymi wstążkami. I choć kilka osób, z moim mężem i teściem na czele, uważa, że to wcale nie jest królik, a jamnik (o zgrozo!), i tak cieszę się, że znów zrobiłam coś własnoręcznie dla mojego Haniołka.
Śliczne są! :)
OdpowiedzUsuńDzięki ;)
Usuń