sobota, 27 października 2012

Lucy i cała reszta

Zaczęłam wreszcie używać mojej kochanej Lucy - maszyny do szycia, którą w wakacje dostałam na urodziny. Jak do tej pory miałam okazję (konieczność i czas tak naprawdę) wykorzystać ją do podszycia mężowych spodni tudzież do przyszycia wieszaczków do ściereczek kuchennych i ręczników, które namiętnie spadały z haczyków.

Tym razem jednak odważyłam się i uszyłam lalkę dla mojej Hanusi i Bluephanty, które być może znajdą nowych właścicieli.

lalka Śpiąca Królewna


Zakochane Bluephanty


Ostatnio również, na specjalne życzenie mojej Szwagierki i jej córci, zrobiłam dwie tęczowe broszki z filcu. Teraz mama i Zuzia będą mogły się podobnie stroić :) Pomysł każdego płatka w innym kolorze był pomysłem Asi :)
I na koniec jeszcze. Próbowałam zrobić mojemu Dziabągowi zdjęcia pewnego pięknego złoto-jesiennego dnia. Ale modelka nie chciała współpracować. Liście były zdecydowanie bardziej intrygujące niż obiektyw i fotograf razem wzięci...






piątek, 28 września 2012

Zwolnienie warunkowe

Jupi jupi hurra hurra! Jestem na zwolnieniu warunkowym! Wróciłam do pracy! Do moich drugich dzieci, nowych i tych "starych", choć z tymi ostatnimi zajęć już nie mam. Urosły niesamowicie i pozmieniały im się buzie. Nie są już tacy maluścy. Wydorośleli przez ostatni rok. Ale wszyscy ucieszyliśmy się w równym stopniu, że znów się widzimy. A ja... No cóż, jestem zdecydowanie w siódmym niebie, odżyłam i choć pracuję tylko dwa dni w tygodniu (być może niedługo trzy) to i tak jestem zadowolona i szczęśliwa na maksa. Teraz wszystkich zatruwam tym, jak to cudownie jest być nauczycielem.

A propos, mój kochany Braciszek dołączył do grona pedagogicznego naszej rodziny, a właściwie dołączy, jak tylko skończy kurs na instruktora nauki jazdy. Ale zajęcia z metodyki ma już za sobą :P Trzymam za Ciebie kciuki, Młody!

A teraz odrobinę auto-reklamy:

- nadal szydełkuję misie i póki co rozdaję dzieciom w rodzinie na różne okazje.




- uszyłam trzy filcowe torby, również na prezenty, ale być może uszyję kolejne już nie w celach prezentowych...






- planuję wrócić do szycia zabawek i sukienek dla lalek, może wreszcie maszyna doczeka się większej ilości pracy, bo od czerwca leży praktycznie nieużywana (poza jedną próbą zakończoną złamaną igłą)
- ach, no i oczywiście robię szydełkowe kwiatki i filcowe klocki







środa, 29 sierpnia 2012

Fotoblog, z serii kim zostanie Hanioł jak dorośnie...

Rusałką

Celebrytką 
Szefem Ikea Polska

Mało uśmiechnięta tancerką flamenco

Stolarzem 
Pływakiem

Kierowcą

Krawcową, to znaczy projektantką mody

Myślicielem

środa, 18 lipca 2012

Dziury w brzuchu

Mój brat, odkąd nauczył się mówić wierci wszystkim dziury w brzuchu. O wszystko. O psa. O deskorolkę. Rolki. Telefon. Aparat. Samochód. GPS-a. O WSZYSTKO. Ja natomiast sama wystawiłam swój brzuch na dziury i teraz już się niczego nie boję (zjeść). Niech żyje laparoskopia! I panowie doktorowie ;P

czwartek, 14 czerwca 2012

EURO - POST SCRIPTUM

No a jednak się myliłam. Mecz oglądałyśmy w całości, ja, mama, babcia, tata i pies. Latorośl też pewnie kibicowała, ale podświadomie w snach i kopała piłkę razem z Naszymi (strasznie się odkopywała z kołderki tego wieczoru). Wyniku tym razem nie obstawiłam dobrze i wcale mnie to nie zasmuciło, bo muszę przyznać obstawiałam 0-1 dla Rosjan, a tu proszę - Kubuś tak ładnie kopnął! Moja mama natomiast tak się wciągnęła, tak zaangażowała, tak krzyczała i dopingowała, że nawet perspektywa obudzenia śpiącej za ścianą wnuczki nie była w stanie ostudzić jej emocji. A muszę dodać, że moja mama sportu nie znosi oglądać. Widać udzielił jej się narodowy duch sportowy :) I dobrze. Oby miała okazję jeszcze kilka razy dopingować naszych podczas tych mistrzostw. Trzymamy kciuki :)

wtorek, 12 czerwca 2012

EURO

Pierwszy mecz. Kibicowałam. Do przerwy. A potem poszłam piec ciasto. Dziś kolejny mecz Polaków, ale ponieważ nie ma chwilowo w domu ani brata, ani taty, ani mojego męża, więc pewnie nie będziemy z mamą oglądać całości - jedynie sprawdzać wynik co jakiś czas :)

piątek, 18 maja 2012

Ogarnął mnie leń

Więc i leniwy obiad dziś był, czyli moje pierwsze leniwe pierogi z serem. Podwójnie leniwe, bo nie krojone jak kopytka w zgrabne... no właśnie - kopytka, a kładzione łyżką wprost z miski do wody :) A teraz zamiast posprzątać po gotowaniu albo pozamiatać czy prasować siedzę na podłodze z Latoroślą i pozwalam zalewać się fontannami śliny, bo przecież wykluwają się kolejne zęby...

środa, 16 maja 2012

Kartka dla nowożeńców

Niedługo wybieramy się na wesele znajomych. Postanowiłam zrobić coś specjalnie dla nich. I tak powstała haftowana kartka z życzeniami.

wtorek, 15 maja 2012

piątek, 11 maja 2012

Najlepsza maseczka na twarz i włosy to...

... oczywiście jarzynowa zupka. A zdjęcie dowodem.

Monisiowa Anielica na Miłość

Stworzyłam Anielicę na Miłość, prezent imieninowy dla Moniki. I Bluephanta, tym razem zielono-niebieskiego dla wnuka Doktor Zębatki, ale oczywiście zapomniałam zrobić mu porządne zdjęcie. Ostatnio jeden Bluephant trafił w łapki 4-miesięcznego Kubusia, synka znajomych. A kolejny Anioł już się wykroił i się szyje - tym razem pewnie zostanie u nas. W planach natomiast prezent na pierwsze urodziny Tialdy. Co prawda nie wiem jeszcze co jej uszyć, ale coś wymyślę. Może tildowego królika?

poniedziałek, 7 maja 2012

PS

Wracam do szycia i tworzenia różnych drobiazgów :D

Na ratunek... smoczkom

Średnio kilka razy dziennie szukamy z Mychą smoczka zwanego glusiem, smoczydłowskim, przyjacielem czy smokaczem-cmokaczem. Jeszcze do niedawna było ich dwóch - żółty i zielony, ale żółty zabłądził w czasie drogi powrotnej z kościoła i wszelki słuch po nim zaginął. Wtedy też zdecydowaliśmy się kupić smycz na smoczka, bo bez niego byłoby ciężko Myszce zasnąć. Zastanawiam się jak to zrobić, żeby ułatwić poszukiwania - żeby na przykład sam wołał, dzwonił albo piszczał, albo żeby chociaż można było do niego zadzwonić jak wtedy, gdy zginie nam telefon komórkowy... Może ktoś kiedyś usprawni te poszukiwania ;) A na razie pilnujemy zielonego i nie wypuszczamy już na spacer ani do kościoła czy na podróż bez smyczy.

niedziela, 6 maja 2012

Mężczyźni, którzy potrafią się przyznać, że czegoś nie wiedzieli istnieją...

Całkiem niedawno odkryłam, że mężczyźni, którzy potrafią się przyznać, że czegoś nie wiedzieli istnieją naprawdę i mało tego, jeden z nich mieszka pod moich dachem (nie jest zwierzakiem, choć w wielu kręgach znany jest pod hasłem KOT). Pewnego pięknego wieczoru, kiedy Mysz poszła sobie już grzecznie spać do swojego białego łóżeczka, a ja bawiłam się telefonem Mężczyzny, nagle, nie wiedzieć w jaki sposób i kiedy telefon zaczął świecić. To znaczy nie klawiatura i ekran, ale jak latarka. Używając do tego lampy od aparatu. I nie ma w tym nic dziwnego - no przecież takie telefony z latarkami to istniały już baaaardzo dawno temu. Ale ja przecież nie o latarce chcę pisać. Otóż z rozświetlonym telefonem podbiegłam do Mężczyzny i skruszona powiedziałam, że coś nacisnęłam, wcisnęłam, przytrzymałam i on zaczął świecić i nie chce przestać, a ja nie wiem jak go do tego zmusić. Na co Mężczyzna wziął rzeczony przedmiot w swoje kocie łapki, obejrzał i ze stoickim spokojem wyłączył funkcję latarki. Opuścił przybytek zwany łazienką i udał się na zasłużone kanapowe leżakowanie, a ja z ulgą, że nic nie zepsułam zaczęłam się myć. Po jakiejś chwili Mężczyzna puka do drzwi łazienki, wchodzi i z niesamowicie zawadiackim acz uroczym i słodkim wyrazem twarzy oznajmia: "Kejt, ja muszę Ci się do czegoś przyznać". W tym momencie przeleciały mi przez głowę tryliardy myśli od "zdradziłem Cię na ostatniej delegacji zagranicznej" po "kupiłem łysego kota i mam go w bagażniku auta. Przynieść?" Kiedy przestraszone moje spojrzenie legło w końcu na jego obliczu odezwał się w te słowy: "bo ja tak naprawdę to nie wiedziałem, jak się włącza tą latarkę, Ty mi powiedziałaś" i zniknął. Szok spowodował, że spędziłam w łazience kolejne kilkadziesiąt sekund próbując zrozumieć to, co właśnie usłyszałam i jakoś zareagować. Ostatecznie pochwaliłam tylko Mężczyznę, że to cudownie usłyszeć, że on czegoś nie wiedział.