wtorek, 5 listopada 2013
Typowy dzień po nieprzespanej nocy
SMS, zwana też Gapą, przy piersi, 3S aka "Bobus" na głodówce na kolanach i mężowy artykuł do tłumaczenia na wczoraj na ekranie komputera przede mną. I wszystko jednocześnie!
czwartek, 31 października 2013
Symfonia na dwa kichniecia
No bo zgrały się laski idealnie jednego wieczoru, a my z Hubbiem zawtórowaliśmy gromkim śmiechem, aż się SMS przestraszyła i uderzyła w szloch wywołując tym samym kolejną lawinę gilaków!
Dzięki Bogu za segregację śmieci
Maluteńka kuchnia, niewielkie szafeczki i w ogóle przestrzeni brak, a my, by dać dzieciom dobry przykład (to nic, że jedna ledwo mówi a drugiej osiągnięciem największym jest przewracanie się z pleców na boki) opowiedzieliśmy się za segregacją śmieci. No i dzięki Bogu za to właśnie, że nas do tego natchnął! Gdyby nie reklamówka z plastikami w szafce pod zlewem, w poniedziałek poza katarem gigantem i dwiema marudzącymi smarkulami z kaszlem, miałabym dodatkowo kuchenną podłogę zalaną nieczystościami z "kolanka" (tak to-to się nazywa?) A tak, wytarłam to, co się do plastików już nie zmieściło i przeszłam przyspieszony podstawowy kurs hydrauliki i naprawiłam to-to. Ha!
wtorek, 29 października 2013
Źle ze mną
Oj źle. Wczoraj, gdy siedziałam w kuchni czekając aż bagietki się apetycznie zarumienią a zmywarka skończy za mną czarną robotę, coś usłyszałam. Nie szmery zza ściany, nie stukanie sąsiada w kaloryfer, żeby nasze drogie wreszcie zamknęły swoje słodkie japki i poszły w końcu spać (jakimś cudem obie już spały). Usłyszałam głos. Mówiła do mnie moja zmywarka. "Uśmiechnij się. Uśmiechnij się" I tak dopóki nie skończyła płukać poobiadowych garnków. Może jakiś szaman albo znachor by się przydał?
sobota, 19 października 2013
czwartek, 29 sierpnia 2013
poniedziałek, 26 sierpnia 2013
Hanka uczy się mówić 2
- Honey, powiedz "au"
- Au
- A teraz powiedz "to"
- To
- Świetnie, to razem powiedz "auto"
- Bum-bum
:) Uwielbiam moje Starsze :)
- Au
- A teraz powiedz "to"
- To
- Świetnie, to razem powiedz "auto"
- Bum-bum
:) Uwielbiam moje Starsze :)
niedziela, 25 sierpnia 2013
Lale na wydaniu
Wróciłam do szycia. Odrobinę, bo się okazja nadarzyła. Zuzi do przedszkola woreczek, a na urodziny Ruda. Eweliny Wiktorii z okazji narodzin spóźniony prezent - Siwa.
Ruda ma eksperymentalną twarz - pierwsze ruchy pastelami do tkanin. Nie wyszło do końca jak chciałam, ale nie jest źle. Choć dużo łatwiej malowało się kwiatka na torbie - większy format.
Siwa to już inaczej - bardziej przemyślana, ale nie ma dwóch sukienek w jednej :P
A oto i one:
Ruda ma eksperymentalną twarz - pierwsze ruchy pastelami do tkanin. Nie wyszło do końca jak chciałam, ale nie jest źle. Choć dużo łatwiej malowało się kwiatka na torbie - większy format.
Siwa to już inaczej - bardziej przemyślana, ale nie ma dwóch sukienek w jednej :P
A oto i one:
sobota, 24 sierpnia 2013
niedziela, 18 sierpnia 2013
Zgubiłam rok z życia mojej córki. Byłam na pograniczu dwóch światów - tego, który istniał w moim brzuchu, tego Marysiowego i tego, który codziennie biegał dookoła, wołał, prosił, krzyczał i przytulał się całym ciepłem maleńkiego ciałka. I nagle mi to ciałko urosło do rozmiarów dwulatka, mądrego, roztropnego, ale i upartego niezmiernie. I tak byłam w obu światach jedynie jedną nogą, nigdy do końca w pełni, a teraz, kiedy one się połączyły mam niewysłowione poczucie straty. Patrzę na 3S jak na ufoludka. Tak bardzo się zmieniła, a ja przespałam te zmiany. SMS z kolei w trakcie ciąży była zawsze jakoś obok, na drugim planie. Nie gadałam do niej tyle, co do Hani, nie głaskałam tyle brzusia. Owszem, dbałam, łykałam witaminki w pigule i zielonce, robiłam wszystkie badania, systematycznie chodziłam do lekarza i wszystko inne co trzeba robić robiłam, i kochałam moje maleństwo, ale wszystkie odczucia z jakąś dużo mniejszą intensywnością się piętrzyły. I miałam z tego powodu wyrzuty sumienia. Obecnie jest odwrotnie. Ja, z Mary na sobie przez większość czasu, czuję jakbym traciła więź niemego porozumienia między matką a córką, teraz najważniejszy jest "tata". Tata po obudzeniu, tata do usypiania, na spacer, na plac zabaw, do jedzenia, żeby zrobić siku i w ogóle tata na całe zło. Tatę przebija tylko BiBi - Babcia Basia. Z tą nie wygra nikt. A ja jestem sobie zwyczajnie zazdrosna po cichu, choć przecież wcześniej tyle razy pomstowałam w duchu "A może byś taka tatusia zawołała..."
piątek, 16 sierpnia 2013
Fotorelacja ze spaceru
Pierwszego spaceru Marysi.Wydarzenie już trochę przedawnione, ale nie miałam jakoś weny i czasu na ładowanie zdjęć z mojego super szybkiego Filipa.
wtorek, 13 sierpnia 2013
Gorszy od noworodka z katarem jest...
tylko dwulatek niejadek na leczeniu wzmacniającym odporność. Ratunku!
PS (16.08.) po weryfikacji poglądów
Zmieniłam zdanie. Noworodek z zapaleniem płuc bije wszystko. Nawet mężczyznę z grypą i matkę z PMSem. Padam na ryj z wyczerpania psychicznego i do tego obawiam się, że znajdę pierwsze siwe włosy na łbie. I tak szczęście, że nie wypadłam z okna w przychodni dzisiaj jak pani doktor zapodała mi chorobowego newsa.
PS (16.08.) po weryfikacji poglądów
Zmieniłam zdanie. Noworodek z zapaleniem płuc bije wszystko. Nawet mężczyznę z grypą i matkę z PMSem. Padam na ryj z wyczerpania psychicznego i do tego obawiam się, że znajdę pierwsze siwe włosy na łbie. I tak szczęście, że nie wypadłam z okna w przychodni dzisiaj jak pani doktor zapodała mi chorobowego newsa.
niedziela, 11 sierpnia 2013
Prawie samotne popołudnie
Sok jabłkowy, grzeczny, śpiący noworodek w wózku, ławeczka z oparciem w słońcu i książka! I dwie godziny mijają jak marzenie!
sobota, 10 sierpnia 2013
piątek, 9 sierpnia 2013
Rozmowy przy...wózku
Spacer z Hubbiem i Mary. Wzięło nas na wspomnienia i porównania podejścia rodziców do pierwszego i kolejnych dzieci. I tak właśnie zgadaliśmy się jak to Honey była za ciepło ubierana w te wszystkie kaftany, śpiochy itd. I w tym momencie mogłam mojego Hubbie trochę doedukować. Na jego własne życzenie.
- A co to są właściwie te "kaftaniki"?
(pokazując na śpiącą w wózku SMS) - No, takie wdzianko bawełniane, często zapinane jak sweterek.
- Ta bluzeczka?
- No tak, to jasno-różowe.
- To dlaczego nie mówi się na to bluzka?
A za chwilę zadałam pytanie, którego później przez chwilę żałowałam, ale przynajmniej mogłam się w duchu troszkę pośmiać z pomysłowości i skojarzeń męskich.
- Kocie, a czy Ty wiesz jaka jest różnica między bodziakiem a rampersem?
- Obrażasz mnie? Czy chodzi Ci o pampersa?
Po krótkim wytłumaczeniu co to rampers jest usłyszałam:
- A, takie ogrodniczki, tylko bardziej zabudowane na klacie!
I jak tu ich nie kochać!
(źródło:http://www.smyk.com/cool-club-opalacz-dziewczecy-fisher-price-rozmiar-62,p1064136616,ubranka-dla-dzieci-p)
- A co to są właściwie te "kaftaniki"?
(pokazując na śpiącą w wózku SMS) - No, takie wdzianko bawełniane, często zapinane jak sweterek.
- Ta bluzeczka?
- No tak, to jasno-różowe.
- To dlaczego nie mówi się na to bluzka?
A za chwilę zadałam pytanie, którego później przez chwilę żałowałam, ale przynajmniej mogłam się w duchu troszkę pośmiać z pomysłowości i skojarzeń męskich.
- Kocie, a czy Ty wiesz jaka jest różnica między bodziakiem a rampersem?
- Obrażasz mnie? Czy chodzi Ci o pampersa?
Po krótkim wytłumaczeniu co to rampers jest usłyszałam:
- A, takie ogrodniczki, tylko bardziej zabudowane na klacie!
I jak tu ich nie kochać!
(źródło:http://www.smyk.com/cool-club-opalacz-dziewczecy-fisher-price-rozmiar-62,p1064136616,ubranka-dla-dzieci-p)
wtorek, 6 sierpnia 2013
?
Dlaczego, ja się pytam dlaczego moje starsze dziecko śpi po 3! godziny tylko poza domem? Żądam sprawiedliwości i zadośćuczynienia. A najlepiej niech moje młodsze mi to wynagrodzi i będzie grzeczne i niech dobrze znosi te cholerne upały. Bo jest 22.30 a u nas tak duszno, gorąco i parno, że wiatrak cały czas ch(ł)odzi pomimo tego, że młodsza jest w tym samym pokoju. Ufff jak gorąco...
poniedziałek, 5 sierpnia 2013
nie ma to jak ułożyć sobie plan...
A ja taki plan sobie właśnie umyśliłam jakiś czas temu - urodzę drugiego brzdąca przez cięcie cesarskie coby nie ryzykować komplikacji poporodowych, które stały się moim (na szczęście tylko moim!) udziałem po pierwszej ciąży. I robiłam wszystko, by do cesarki doprowadzić. Panią doktor moją wypytywałam o szanse na operacyjne rozwiązanie a ona uruchomiła znajomości i na usg poszłam w 38tc by upewnić się, że Maleństwo nie ma nic wspólnego z tym jak je pieszczotliwie nazywaliśmy przez całą ciążę, u pana doktora byłam w szpitalu (świetnym szpitalu ze świetnym personelem i intymną atmosferą) i umówiłam się ostatecznie na termin. Taki ładny termin sobie wybrałam - 25 lipiec. Taki miły ten czwartek mi się wydał jak spojrzałam na kalendarz w gabinecie pana doktora i stwierdziłam, że to będzie dobry dzień. Nie powiem, że nie miałam wątpliwości co do tego rodzaju zakończenia mojego dziewięciomiesięcznego rozrastania się, ale zawsze w takim momencie przypominałam sobie poporodowe katusze i mijał stan wahania.
Aż tu pewnego poniedziałkowego wieczoru, a dokładnie podczas oglądania dokumentu o królewskim potomku i jego jakże popularnych rodzicach poczułam ból w brzuszku (no dobra, gigantycznym potwornym ciężarku, który się do mnie dokleił), ale na dwóch seriach lekkiego skurczu się skończyło. Nie omieszkałam co prawda nastraszyć męża i mamy, że w nocy będziemy sobie wycieczkę do szpitala urządzać, ale spałam lepiej niż przez ostatnie kilka tygodni ciąży :) Natomiast rano, niepewna czy bóle, które powróciły to niestrawność czy już czas akcję zacząć, zaciągnęłam męża do szpitala. A tam, jak się łatwo domyślić okazało się, że ktg nic nie wykazuje by po chwili lekarz stwierdził, że to już nie czas akcję zaczynać, bo ona już trwa. Dodał również, że owego dnia cesarki mi zrobić nie mogą za bardzo, bo nie mają miejsca w grafiku i dał do wyboru: inna placówka (państwowa niestety) lub poród naturalny z zastrzeżeniem, że jak nie będę dawała rady to wyjmą Maleństwo siłą. No i co? Plany planami a Mary urodziła się w trzy godziny od pojawienia się w szpitalu i noża żadna z nas nie uświadczyła. Dzięki Bogu, że On te nasze plany cenzuruje...
Aż tu pewnego poniedziałkowego wieczoru, a dokładnie podczas oglądania dokumentu o królewskim potomku i jego jakże popularnych rodzicach poczułam ból w brzuszku (no dobra, gigantycznym potwornym ciężarku, który się do mnie dokleił), ale na dwóch seriach lekkiego skurczu się skończyło. Nie omieszkałam co prawda nastraszyć męża i mamy, że w nocy będziemy sobie wycieczkę do szpitala urządzać, ale spałam lepiej niż przez ostatnie kilka tygodni ciąży :) Natomiast rano, niepewna czy bóle, które powróciły to niestrawność czy już czas akcję zacząć, zaciągnęłam męża do szpitala. A tam, jak się łatwo domyślić okazało się, że ktg nic nie wykazuje by po chwili lekarz stwierdził, że to już nie czas akcję zaczynać, bo ona już trwa. Dodał również, że owego dnia cesarki mi zrobić nie mogą za bardzo, bo nie mają miejsca w grafiku i dał do wyboru: inna placówka (państwowa niestety) lub poród naturalny z zastrzeżeniem, że jak nie będę dawała rady to wyjmą Maleństwo siłą. No i co? Plany planami a Mary urodziła się w trzy godziny od pojawienia się w szpitalu i noża żadna z nas nie uświadczyła. Dzięki Bogu, że On te nasze plany cenzuruje...
piątek, 19 lipca 2013
Zawir(us)owany świat!
To już tylko 6 dni. I skończy się czekanie. Tęsknota. A ciekawość zostanie wreszcie zaspokojona. Wszystko wiruje wokół Córuni Młodszej a dni przedłużają się niemożliwie. Ale nawet jest szansa, że odzyskam sprawność poruszania się swobodnego, bo chwilowo jest ciężko :) A najgorsze jest to, że na tydzień przed cały nasz światek natknął się na wirusa. I jak zwykle zaczęło się od Hanioła (swoją drogą to dziecko cały czas choruje, między ostatnią chorobą a obecnym przeziębieniem minęło - 2 tygodnie!). Zaraz za nią padł Mąż, a ja sekundy później. Na szczęście w moim przypadku obyło się bez gorączki i jakiegoś strasznego bólu gardła, ojciec rodziny wziął najgorsze na siebie bo i starsza mała jakoś lajtowo tym razem przechodzi. Obecnie trzymamy kciuki, żeby wyzdrowiał jak najprędzej, bo inaczej Mani nie zobaczy aż do powrotu do domu, bo do szpitala z wirusem go nie wpuszczą.
wtorek, 5 marca 2013
Smarkula
Dziabąg chory, a ja zaraz za nim chorobowym szlakiem podążyłam. Kaszel, katar, gorączka, łeb jak kula armatnia, tylko czeka na zapalnik i wystrzał. Dziabąg maruda, nic jej nie pasuje, nic nie jest w stanie zabawić na dłużej niż 3 minuty, obraża się bez powodu, znika w jakimś kątku i płakoli sobie, a ja zastanawiam się o co tym razem chodzi. Misiu źle siedzi? Klocek wpadł do wiaderka złą stroną? Konik na biegunach wychylił się za bardzo podczas buju-buju? Wózek dla lalek krzywo przejechał po porozrzucanych po całej podłodze puzzlach? Po chwili foch się kończy i od nowa szukamy jakiegoś zajmującego zajęcia. A moja kula wiruje już w swojej armacie a do południowej drzemki jeszcze godzina... No, to po krótce tak wygląda dzień w domowym szpitalu. Klawo, nie? Idę pozbierać puzzle i znów zamienić miejscami Mężulka z Dziabągiem, przecież nie będę co godzina wstawać do kaszlącego potwora i przemieszczać się chłodnym panelowym korytarzykiem jednocześnie narażając się na złamanie małego palca u stopy przez uderzenie w jakąś zapomnianą, złośliwą zabaweczkę...
sobota, 23 lutego 2013
Jak to dobrze
... mieć Tesco pod nosem ze słonymi paluszkami otwarte do 22. I oczywiście jak to dobrze mieć męża, który cierpliwie poczłapał po moją zachciankę... nawet bez większych grymasów :)
Pękłam
Jak balonik, było słychać wielkie bum! i oto są - zdjęcia Paskowej torby (czerwona) i tej drugiej, powstałej przy okazji. Materiały wykorzystane to filc szary grubości 5mm, filc fioletowy i czerwony grubości 4mm, filc czarny grubości 3mm i kordonek oraz mulina (w szaro-fioletowej) w kontrastowych kolorach.
wymiary: 40x32x10 cm, rączki mierzone od środka torby w górę - 30cm |
kieszeń przednia i wewnętrzna: 20x17 cm |
wymiary: 38x34x12 cm, rączki mierzone od środka torby: 28cm |
kieszeń przednia i wewnętrzna: 20x19cm |
Moniśto, mam nadzieję, że Ci się spodoba ;-)
Dni bez Hanki...
...mijają zaskakująco szybko, dużo szybciej niż z nią w domu, co prawda dokładniej udaje mi się posprzątać i zakupy mogę zrobić swobodnie, ale jednocześnie jest tak pusto, zwłaszcza od rana, kiedy najbardziej łobuzuje i turla się po łóżku zabierając wszystkie jaśki... Kochany szkrab.
A w mojej małej manufakturze nowy wzór torby - specjalnie dla mojego Paska, ale że główna zainteresowana torby jeszcze nie widziała, to zdjęć nie będzie, dopóki torba nie znajdzie się w jej troskliwych łapkach. Ale korci mnie bardzo, żeby przyspieszyć te Moniśtowe urodziny, oj korci!
Na razie próbuję sił w przyszłorocznych dekoracjach choinkowych (tak, tak, już się powoli robią śnieżynki na Gwiazdkę 2013) i moja pierwsza serwetka. Cudem szydełkowym to ona nie jest, ale jest moja pierwsza i tak jestem z niej dumna (i z siebie :P ) Foto kiedyś w przyszłości :)
A w mojej małej manufakturze nowy wzór torby - specjalnie dla mojego Paska, ale że główna zainteresowana torby jeszcze nie widziała, to zdjęć nie będzie, dopóki torba nie znajdzie się w jej troskliwych łapkach. Ale korci mnie bardzo, żeby przyspieszyć te Moniśtowe urodziny, oj korci!
Na razie próbuję sił w przyszłorocznych dekoracjach choinkowych (tak, tak, już się powoli robią śnieżynki na Gwiazdkę 2013) i moja pierwsza serwetka. Cudem szydełkowym to ona nie jest, ale jest moja pierwsza i tak jestem z niej dumna (i z siebie :P ) Foto kiedyś w przyszłości :)
piątek, 15 lutego 2013
Ferie
Są ferie; przygnałam Latorośl do mojej mamusi, z resztą sama tu też jestem jeszcze i co robię? Ambitnie grywam w pierdołowate gry. A co!
piątek, 8 lutego 2013
Robótki
Filc zamówiony, niedługo będzie dostarczony, pomysły na torby kipią w głowie, tylko czasu brak... Natomiast szydełkowy woreczek na Pierwszą Komunię Amelki już prawie gotowy - potrzeba tylko jeszcze troczki przymocować :) A w łapkach szydełkuje się moja pierwsza serwetka, ciekawe czy Maruda da mi skończyć?
poniedziałek, 4 lutego 2013
piątek, 1 lutego 2013
Cynk od Pana Boga
Nikt mi nie wmówi, że to był przypadek. Szczęśliwy traf. Zbieg okoliczności.
Mój kochany młodszy braciszek przez długi czas nie mógł się odnaleźć w życiu, nie chciał iść na studia, nie mógł znaleźć satysfakcjonującej pracy. Od maleńkiego pasjonował się autami, więc chciał zostać mechanikiem albo kierowcą zawodowym, byle tylko jeździć, obcować z samochodami na co dzień. Pracował w pizzerii, jako kurier, jako dostawca. Wszędzie coś było nie tak. W pizzerii problemem był szef, który niesłusznie oskarżył Młodego o zniszczenie auta, poza tym praca okazała się bardzo fajna, tym bardziej, że nauczył się wszystkiego - jak robić pizze, sosy, jak duże zamówienie powinno się składać, jak działa taka firma od podszewki, co trzeba załatwić. Pracował też jako kurier i dostawca, robił 2 miesiące w miesiącu za psie pieniądze. Aż wreszcie odrabiając pańszczyznę w firmie przewożącej napoje, gdzie musiał przerzucić kilka ton dziennie, doznał kontuzji nadgarstka. Dwa miesiące na zwolnieniu. Uszczerbek jakiejś chrząstki, kostki czy innej panewki i oczywiście zakaz dźwigania i nadwerężania kontuzjowanej ręki. Cynk od Pana Boga. Wróciły nerwy. Zamartwianie się, co ze sobą zrobić. Gdzie się zahaczyć. Jak zarobić, jak zdobyć doświadczenie. Po jakimś czasie okazało się, że wujek znajomego w ramach spłaty długów dostał od kogoś firmę. Dobrze prosperującą pizzerię. I wujek ów postanowił nie bawić się w kucharza i zaczął szukać chętnych do kupna. Cynk od Pana Boga. Pocztą pantoflową dotarło to do brata i po pewnych perypetiach związanych z potencjalnymi wspólnikami założył firmę, pizzerię i cały sprzęt kupił za niewielkie pieniądze i od kilku miesięcy jest właścicielem lokalu i dumnym szefem, nerwy się nie skończyły, bo to w końcu własny interes i zawsze jest się o co martwić, ale jest też uśmieszek mojego braciszka, ten konkretny, zadowolony i odrobinę przyczajony uśmiech oznaczający spełnioną zachciankę. Uwielbiam to. I moja córa też taki ma, po wujku.
Mój kochany młodszy braciszek przez długi czas nie mógł się odnaleźć w życiu, nie chciał iść na studia, nie mógł znaleźć satysfakcjonującej pracy. Od maleńkiego pasjonował się autami, więc chciał zostać mechanikiem albo kierowcą zawodowym, byle tylko jeździć, obcować z samochodami na co dzień. Pracował w pizzerii, jako kurier, jako dostawca. Wszędzie coś było nie tak. W pizzerii problemem był szef, który niesłusznie oskarżył Młodego o zniszczenie auta, poza tym praca okazała się bardzo fajna, tym bardziej, że nauczył się wszystkiego - jak robić pizze, sosy, jak duże zamówienie powinno się składać, jak działa taka firma od podszewki, co trzeba załatwić. Pracował też jako kurier i dostawca, robił 2 miesiące w miesiącu za psie pieniądze. Aż wreszcie odrabiając pańszczyznę w firmie przewożącej napoje, gdzie musiał przerzucić kilka ton dziennie, doznał kontuzji nadgarstka. Dwa miesiące na zwolnieniu. Uszczerbek jakiejś chrząstki, kostki czy innej panewki i oczywiście zakaz dźwigania i nadwerężania kontuzjowanej ręki. Cynk od Pana Boga. Wróciły nerwy. Zamartwianie się, co ze sobą zrobić. Gdzie się zahaczyć. Jak zarobić, jak zdobyć doświadczenie. Po jakimś czasie okazało się, że wujek znajomego w ramach spłaty długów dostał od kogoś firmę. Dobrze prosperującą pizzerię. I wujek ów postanowił nie bawić się w kucharza i zaczął szukać chętnych do kupna. Cynk od Pana Boga. Pocztą pantoflową dotarło to do brata i po pewnych perypetiach związanych z potencjalnymi wspólnikami założył firmę, pizzerię i cały sprzęt kupił za niewielkie pieniądze i od kilku miesięcy jest właścicielem lokalu i dumnym szefem, nerwy się nie skończyły, bo to w końcu własny interes i zawsze jest się o co martwić, ale jest też uśmieszek mojego braciszka, ten konkretny, zadowolony i odrobinę przyczajony uśmiech oznaczający spełnioną zachciankę. Uwielbiam to. I moja córa też taki ma, po wujku.
Subskrybuj:
Posty (Atom)